ściany. Zaczął z góry, tuż pod sufitem, potem przejechał po następnym rzędzie, niżej, jeszcze

zaś... Zrozumiał, że prawda jest inna. Czymś szczególnym w Róży jest to, że jest taka, jaka jest, że wymaga pracy

- Bo jestem śpiąca po podróży.
Przybyła z Australii, by opiekować się swoim malutkim siostrzeńcem, ale wcale nie było takiej potrzeby. Mark miał rację. Naprawdę mógł mu zapewnić wszystko. Gdy tylko nauczy się go kochać, Henry będzie mógł szczęśliwie do¬rastać pod jego okiem.
- Przyjaciółką Marka - wtrąciła gładko kasztanowłosa i powściągliwie podała Tammy chłodną dłoń. - Miło mi pa¬nią poznać. Właśnie rozmawialiśmy o tym, że musi się pani
imienia) zablokował drzwi kościstym ciałem, rozmawiając z Watkinsem przez pordzewiałą moskitierę, która wywoływała dość przykre skojarzenia nieczęstych odwiedzin przyjaciół z czasów więzienia, - Kto? - Dwaj policjanci. Około czwartej po południu. Moja stara spanikowała. Nie dziwota. Produkowała metę w łazience. - Powiedzieli czego chcą? - Nie, ale kiedy wsiadali do samochodu, jeden z nich wspomniał coś o Hoyle'u. W każdym razie moja stara mówi, że nie możesz tu dłużej zostać. Przepraszam cię, stary, ale kurde... - wzruszył ramionami - sam wiesz, jak jest. Diabli! Tak oto Klaps został bez dachu nad głową, a na dodatek był poszukiwany przez policję. Nie dadzą mu odetchnąć, co? Takie już jego pieskie życie. Z przemocą zetknął się jeszcze jako dziecko, gdy ojciec bijał go regularnie, a liczne rodzeństwo nieustannie przedrzeźniało z powodu uszu. Ich drwiny były bezduszne. Klaps nauczył się bronić przed nimi z równym okrucieństwem. Należał do gatunku porywczych awanturników, których jedyną odpowiedzią na najmniejszą sprzeczkę było użycie broni, nawet jeśli były nią tylko własne pięści lub zęby. Tendencje do przemocy wrzały w nim teraz, gdy pędził drogą na swoim motocyklu. Wszystko, co posiadał, leżało spakowane w koc za siedzeniem. Usiłował myśleć jasno i spokojnie, ale jego mózg naszprycowany był tanim alkoholem, co utrudniało rozsądne rozumowanie. Kiepsko, zwłaszcza że musiał podjąć kilka poważnych decyzji. Po pierwsze, u kogo się ma zaszyć? U rodzinki? Miał krewnych w całej Luizjanie, ale nie lubił żadnego z nich. Wujek przypominał mu zmarłego ojczulka, a Klaps szczerze nienawidził skurwiela. Większość krewnych miała stado wyjących bachorów, które działały mu na nerwy. Kilka tygodni temu jeden z kuzynów zgodził się go przenocować na sofie w dużym pokoju, ale zaledwie po jednym dniu oskarżył Klapsa o nieczyste myśli o jego żonie. Klaps wyśmiał go i powiedział, że jego stara jest potwornie brzydka i tylko ślepiec mógłby mieć o niej jakieś nieczyste myśli. W rzeczywistości żona kuzyna wcale nie była aż tak brzydka, on zaś nie poprzestał na nieczystych myślach, lecz wprowadził je w czyn, zwłaszcza że ta dziwka właściwie błagała go o to i przynaglała, żeby skończył, zanim jej stary wróci ze sklepu z sześciopakiem budweisera i słoikiem majonezu, po który go posłała. Tak czy owak, oskarżenie zakończyło sprawę. Klaps się wyprowadził i zaczął nawiedzać kumpli. Wielu z nich mieszkało w sąsiedztwie, ale teraz został wykopany z miejsca, ponieważ poszukiwali go przedstawiciele prawa. Takie wieści szybko się rozchodziły. Będzie traktowany jak zaraza. Żaden z jego kumpli nie przyjmie go pod dach. Dlaczego ci dwaj oficerowie go poszukiwali? Ba. Nie chciał myśleć o najgorszym, ale nie był głupi. Policjanci wspomnieli coś o Hoyle'u i Klaps mógł się założyć o własne klejnoty, że odnosili się do niedawno zmarłego. Później pomyślał, że musiało go nawiedzić jakieś pod... podpro... pod-jakieś tam przeczucie. Jak się nazywa te myśli, które rodzą się gdzieś głęboko w mózgu, bez udziału świadomości? Nie myślał o żadnym konkretnym miejscu przeznaczenia, jednak w pewnej chwili zorientował się, że zmierza malowniczą wiejską ścieżką prosto do posiadłości Hoyle'ów. Tak, oto ich dom, pośród dębów, tak idealny, że wydawał się nieprawdziwy, niczym z filmu. Słońce chowało się za dachem, złocąc kontury budynku. Był tak wielki, że mógłby zmieścić w sobie cały blok więzienny. Trzeba przyznać, że był zdecydowanie ładniejszy i czystszy niż fabryka. Przejechał obok posiadłości, wzdłuż białego płotu sztachetowego, który wyglądał dość niewinnie, ale Klaps
słowami...
Odchylił się na krześle. - Cieszę się, że cię widzę, ale przykro mi z powodu, który cię tutaj sprowadził. Zawsze lubiłem Danny'ego. - Tak jak wielu ludzi. - Taki już był. - Rudy Harper przerwał na chwilę, jakby oddając cześć niedawno zmarłemu. - Co mogę dla ciebie zrobić? - spytał w końcu. - Szczerze mówiąc, myślę, że jest coś, co ja mogę zrobić dla ciebie. Mam informację związaną ze śledztwem prowadzonym przez detektywa Scotta. Zaskoczony, gestem poprosił, by mówiła dalej. - Tak się składa, że wczoraj wieczorem około dziesiątej zjadłam obiad w towarzystwie Becka Merchanta. - Uhm? - mruknął Rudy, najwyraźniej nie mając pojęcia, do czego Sayre zmierza. - Kiedy wychodziliśmy z baru, zauważyłam, że opony jego pikapu, a także jego buty były zabrudzone żółtym błotem, które można znaleźć na terenie naszego obozu wędkarskiego. Zarzuciłam mu pobyt tam i celowe zacieranie śladów na miejscu przestępstwa. Przyznał się do obecności w obozie. Podobno udał się tam już po spotkaniu z wami, kiedy to poinformowaliście nas, że cały teren otaczający domek rybacki został uznany za miejsce przestępstwa i nikt nie powinien przebywać w tym miejscu. - Rozumiem. - Rozumiem? - Beck pojechał tam na moją prośbę. Poczuła się tak, jakby nagle straciła grunt pod nogami. - Twoją prośbę? - Poprosiłem go, żeby spotkał się w obozie z detektywem Scottem i ze mną. Sayre poczuła, że traci grunt pod nogami. - Chciałem, żeby ktoś z rodziny... - Beck Merchant nie należy do rodziny. - Dlatego właśnie poprosiłem go o pomoc, Sayre. Scott i ja chcieliśmy, żeby ktoś z rodziny poszedł z nami do domku, by sprawdzić, czy jest tam coś, co nie należało do was, a co mógł pozostawić zabójca, albo czy ktoś coś zabrał. Nie miałem sumienia prosić o pomoc Chrisa albo Huffa. Wciąż jeszcze... szczerze mówiąc, nadal wygląda to okropnie. Są firmy, które specjalizują się w sprzątaniu takiego bałaganu, ale dopóki będziemy gromadzić dowody... - Chyba rozumiem - powiedziała sztywno. - Nie chciałem, żeby Huff albo Chris przechodzili przez coś takiego, ale potrzebowaliśmy, by ktoś kto dobrze znał ten domek, rozejrzał się i sprawdził, czy nie ma tam czegoś dziwnego. - Całkiem logiczne - wymruczała Sayre, czując się jak idiotka. Nie zmrużyła oka przez całą noc, pragnąc jak najszybciej donieść Rudemu Harperowi o nocnej wycieczce Becka Merchanta, która wydała jej się co najmniej podejrzana, jeśli nie ocierająca się o przestępstwo. Tymczasem okazało się, że Beck ocalił jej rodzinę przed przykrym obowiązkiem, za co, jak przypuszczała, powinna być mu wdzięczna. To, że ją oszukał, było inną sprawą. Kiedy zarzuciła mu spacery po zakazanym terenie, mógł się łatwo wytłumaczyć z obecności żółtego biota na butach i oponach wozu, powiedzieć jej, że wyświadczył szeryfowi przysługę, która nie była dla niego przyjemna. Tymczasem celowo ją zwiódł, by wyszła na idiotkę. - Udało się? - Słucham?
W jej oczach mógł wyczytać dokładnie to samo.
- Kto tam tak się śmieje? Czy to ta... panna Dexter?
Gdy nikt nie odpowiedział na pukanie, uchyliła drzwi, a jej wzrok padł na łóżko. Ani mały, ani duży książę nawet się nie poruszyli.
Skończywszy sprzątanie planety i widząc, że Róża również zakończyła swą poranną toaletę, Mały Książę położył
Pochylił głowę i popatrzył na nią z głęboką troską.
Badacz Łańcuchów zamilkł zaskoczony tym pytaniem. Pomyślał i po chwili odparł:
ustawa o ochronie danych osobowych

najrozmaitsze alarmujące słowa: „Ratujcie się, prawosławni!”, „Wasilisk nadchodzi!” i inne, a

Nagle bowiem zawstydził się, iż zostawił Różę bez opieki i sprawił jej przykrość swoją nieobecnością. Ale Róża co
Kąciki jego ust zadrgały podejrzanie.
- uświadomiłem sobie, że chyba brakuje kilka stron (boję się myśleć, że mogłoby brakować ich więcej). Wybiegłem
szkolenia RODO

- Co nie znaczy, że nie zostało popełnione. - Huff został oczyszczony z wszelkich podejrzeń. - Sprawę zatuszowano. - Ponieważ nikt nie potrafił udowodnić, że popełniono przestępstwo! - krzyknął Beck. - Czy się to komuś podoba, czy nie, tak działa system prawny. Oddychał ciężko, jego oczy lśniły, rozognione gniewem. Wreszcie skomlenie Frita przedarło się przez ścianę jego agresji. Porzucił wojowniczą postawę i podszedł do tylnych drzwi, żeby wypuścić psa. - Nie odchodź daleko. Pamiętaj o skunksie - powiedział. - Jesteś pewna, że nie chcesz nic do picia? - spytał, wracając do kuchni. Sayre pokręciła lekko głową. Wściekłość Becka osłabła. Teraz wydawał się po prostu poruszony i Sayre musiała przyznać, że przydawało mu to urody. Próbowała na niego nie patrzeć, ale pokonała ją jej własna słabość. Obserwowała więc, jak wyciąga puszkę coli z lodówki i otwiera, z typową męską niedbałością rzucając oderwany kluczyk na stół. Napił się i odstawił puszkę na blat. - Na czym skończyliśmy? Sayre oderwała wzrok od jego torsu. - Na niczym. To strata czasu. Mój błąd. Nigdy nie powinnam tutaj przychodzić. Zdołała dotrzeć do drzwi kuchennych, gdy Beck podskoczył i położył dłoń na jej ramieniu. - A tak naprawdę, dlaczego przyszłaś, Sayre? Nie powinna się odwracać, gdy stał tak blisko. To był bardzo zły pomysł i Sayre dobrze o tym wiedziała. Ale zrobiła to, spoglądając prosto w dołek przy podstawie jego szyi. - Tak naprawdę? Żeby się dowiedzieć, co trapiło Danny'ego. - Nie wiem i żałuję, bowiem jeślibym wiedział, może dowiedziałbym się również, co się z nim stało. Czy to jedyny powód twojej wizyty? - Tak. - Nic innego? - Nie. - Nie wierzę ci. Sayre podniosła głowę i spojrzała na Becka. - Myślę, że przyjechałaś tu, bo chciałaś się ze mną zobaczyć - ciągnął. - I cieszę się, że to zrobiłaś, bo ja też chciałem cię zobaczyć. Nie jestem aż taki straszny, za jakiego mnie uważasz. - Owszem, jesteś, Beck. Tragedia polega na tym, że nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Może na samym początku nie byłeś taki. Nie wiem. Teraz jednak jesteś tak samo skorumpowany, jak mój ojciec i brat. W takim stopniu, że równie dobrze mógłbyś się urodzić złym człowiekiem. Uwiedli cię trzy lata temu, i to tak kompletnie, że nie potrafisz już odróżnić tego, co dobre, od tego, co celowe. Pani Paulik o tym wie i ja także. Oddałeś im swoją duszę. - No dobrze, załóżmy, że masz rację, jestem oportunistą, zepsutym do szpiku kości. Jeśli tak, dlaczego w ogóle pozwoliłaś mi się do ciebie zbliżyć? - mówiąc to, przysunął się do niej. - Musi być we mnie coś, co sprawia, że mnie lubisz. Sayre próbowała się odsunąć, ale Beck jej nie pozwolił. - Porozmawiajmy o wczorajszej nocy. - Nie, Beck. - Dlaczego nie? Jesteśmy dorośli. Roześmiała się ponuro. - Czy tak właśnie zachowują się dorośli?

złymi duchami, a Wasilisk, jak wszystko wskazuje, należy do kategorii duchów
Już miała zamiar ujawnić doktorowi całą prawdę o Czarnym Mnichu, ale nie zdążyła –
lekkiego prowadzenia gościł, otrzymuje odpuszczenie grzechów, szczęka ostrogami i zaraz
zumba

- Ja nie mam siostrzeńca.

A Danny zabił. Wyznał jej to dzisiaj cienkim, wysokim głosem, który brzmiał jak pisk.
szczególnie utrudniały swobodną pracę umysłu, ale jednak potem, rozmyślając już na
sposobu. A i charakter pisma uczony miał niewiele bardziej zrozumiały niż sposób mówienia.
rybina zwodzony most uszkodzony